Kiedy wydaje się, że wszystko się skończyło,wtedy dopiero wszystko się zaczyna.
-Jan Twardowski
Jego stopy uderzyły głucho o kremowy
dywan, roznosząc dookoła popiół z kominka. Uchwycił się rogu, żeby nie stracić
równowagi. Rozglądnął się dookoła, po chwili dochodząc do wniosku, że był w
dobrym miejscu. Otrzepał swoje ubranie z pozostałości pyłu i zrobił kilka
kroków do przodu.
Właśnie wtedy poczuł intensywny zapach wanilii otaczający go z każdej strony. Mimowolnie niemal złamał uśmiech, ale dumnie się od tego powstrzymał. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi i wyszedł na korytarz pokryty w całości beżem i brązem. W tym domu każde pomieszczenie wydawało się bić komfortem i ciepłem, tak inne niż dom w którym mieszkał. Przez chwilę po prostu błąkał się, szukając tej jednej osoby. W końcu usłyszał głośną muzykę z jednego z pokoi i zapukał. Muzyka niemal od razu ucichła.
Mijały sekundy a on stał wyprostowany, oczekując aż drzwi się otworzą. Usłyszał ciężkie kroki, ledwo słyszalne, znajome skrzypienie parkietu. Kilka oddechów później drzwi otworzyły się a on zapomniał co chciał powiedzieć, każda sarkastyczna uwaga wyleciała mu z głowy. Nie wiedział kto pierwszy postawił pierwszy krok, ale chwilę później trzymał ją w ramionach, pozwalając sobie na odetchnięcie z ulgą. Pozwolił swojej głowie opaść na jej ramię a ona po prostu zaśmiała się nerwowo, jakby przez łzy.
- Miło zobaczyć cię całego i zdrowego, chociaż mam ochotę cię udusić. – sapnęła na niego, mimo srogiego tonu uśmiechając się i wciągając go za rękę do pokoju.
Nie odwzajemnił uśmiechu, nie przejął się też zbytnio jej groźbą, wiedząc, że tylko żartuje. Chociaż prawdopodobnie nie do końca był to żart, z jej punktu widzenia. Była na niego wściekła, widział to. Poznał to po wyrazie jej twarzy, kiedy trzasnęła za nim drzwiami i złożyła ręce na piersi.
- Jak mogłeś nawet do nas nie podejść i nie zapytać jak się czujemy?! Wszyscy tam byliśmy, staraliśmy się obronić dobre imię Slytherinu a ty po prostu się deportowałeś, ty dupku! Pomyślałeś sobie jak się czuliśmy? Blaise’a coś opętało, rozwalał wszystko co stało mu na drodze! Każdy pomagał jak mógł, nieważne jak bardzo byliśmy ranni. A ty sobie po prostu odszedłeś, nie zamieniłeś z nami nawet jednego słowa. Nawet nie spojrzałeś na swoich przyjaciół, Draco!– zaczęła krzyczeć, gestykulować w trakcie swojego monologu.
- Daj spokój. Miałem zły czas. – odparował, pocierając skronie, kiedy siadał na pufie przy jej toaletce. Cały pokój był tak dziewczęcy, że aż śmiesznie wyglądał.
- Tak jak my wszyscy.
Spojrzał na nią, naprawdę na nią spojrzał. Zobaczył wszystkie rany, zadrapania a także wyraz jej twarzy, wszystko co tkwiło w jej oczach. Poczuł się głupio, niemal jakby znów był dzieckiem. Wiedział, że to ona zna go lepiej niż on ją. Nigdy w Hogwarcie nie byli blisko, ona trzymała się dziewcząt, a on zostawał ze swoją paczką. Mimo to wiedział, że ona znała wszystkich lepiej niż samą siebie. Obserwowała ich, nie zbyt interesując się nauką, raczej odkrywaniem wszystkich sekretów, zalet i wad jakie mieli jej znajomi. Była jedną z najbardziej błyskotliwych czarownic jakie poznał. Może nie tak mądra jak Granger, nie tak piękna jak jej siostra czy nie tak sprawna jak członkinie drużyny Quiddich’a, ale była kimś.
- Posłuchaj, nie mam dużo czasu. Muszę zaraz spotkać się z rodzicami a jutro… - urwał, marszcząc brwi. – A jutro poznam kobietę, którą poślubię, Daphne.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie będę już dłużej z wami mieszkać? – zapytał, nagle zaciekawiony, patrząc jednak nie na ojca a na matkę, gdyż wiedział, że ona powie to lepiej.
Narcyza Malfoy spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała mu coś przekazać a on momentalnie wyprostował się w fotelu. Obok niej siedział jej mąż, Lucjusz a na jej twarzy gościł delikatny wyraz obawy, jakby nie wiedziała, że nieważne co powie, jej syn zrobi to o co ona go poprosi. Kobieta westchnęła, jej rysy twarzy na moment zmieniły się raz jeszcze na typowy matczyny wyraz. Doszło do niego, że długo go nie widział.
- Wy, Draco. Postanowiliśmy, że ty i twoja przyszła żona zaczniecie swoje małżeńskie życie już we własnym domu. Będzie to prezent ślubny od nas i rodziców młodej damy. Mamy nadzieję, że spodoba wam się nasz wybór. Spędziliśmy dużo czasu szukając.
- Nadal zamierzacie utrzymywać jej nazwisko w tajemnicy? – westchnął Draco, osuwając się na oparcie fotela. Sytuacja pomału zaczynała go denerwować. Nigdy nie mógł związać się na poważnie z żadną z dziewczyn, nie to, że miał jakieś sympatie, dlatego, że jedna z nich była mu obiecana i pewnie czułby się potem dziwnie, że o tym nie wiedział.
- Wytrzymasz jeszcze jeden dzień. – odparł spokojnie jego ojciec wstając z kanapy. – A teraz, wybaczcie mi, muszę opuścić was na kilka godzin. Sprawy Ministerstwa.
Patrzyli przez chwilę jak wychodzi z salonu i usłyszeli charakterystyczny dźwięk oznaczający aportację. Narcyza poruszyła się jakby komfort kanapy nie był wystarczający, po czym podniosła się z sekundy na sekundę i zbliżyła się do syna.
- Chodź ze mną. – rzuciła a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Podążył za nią jak ślepiec. Ona poprowadziła go do ogrodu i zwolniła po chwili aby pozwolić mu na zrównanie z nią kroku. Kobieta spojrzała na białe róże, potem na jej syna. Zastanawiał się wiele razy o czym myśli, ale ona nigdy nikomu tego nie zdradzała. Wielu myślałoby, że to jego ojciec, ale właśnie ona była tą tajemniczą osobą w ich rodzinie. Małej rodzinie, która niedługo miała się powiększyć. Dzięki jego małżeństwie. Do kobiety, której nigdy nie pokocha. A ona nigdy nie pokocha niego i nawet jeśli nigdy nie marzył o poślubieniu kobiety, którą kocha to czuje ciężar na sercu, wiedząc jak będzie czuło się ich dziecko, widząc, że jego lub jej rodzice nie kochają się.
- Jutro chcę abyś pokazał się z najlepszej strony, dobrze? Znasz ją, Draco. To wszystko co ci powiem. Wierzę, że razem z twoim ojcem dobrze wybraliśmy. – usiadła na kamiennej ławce, klepiąc przestrzeń obok siebie, aby usiadł. – Jestem kobietą i wierzę, że nauczyłam się jak powinno się je traktować.
Chłopak prychnął, siadając przy matce.
- Myślałem, że w takich sytuacjach mało kogo obchodzi czy w małżeństwie kobieta jest jakkolwiek traktowana. Czyżby ojciec przypadkiem nie…
- Draco. – upomniała go surowo Narcyza, ściągając brwi. – Naprawdę tego od ciebie oczekuje i mam nadzieję, że weźmiesz to sobie do serca. To szansa na odkupienie dla nas wszystkich. I na udaną przyszłość dla ciebie. Staraj się tak jak my. Niech stanie się to dla ciebie nawet ważniejsze. Od tego zależy także przyszłość twoich dzieci, mój drogi.
Draco pokiwał głową, dołączając do matki na ławce.
Właśnie wtedy poczuł intensywny zapach wanilii otaczający go z każdej strony. Mimowolnie niemal złamał uśmiech, ale dumnie się od tego powstrzymał. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi i wyszedł na korytarz pokryty w całości beżem i brązem. W tym domu każde pomieszczenie wydawało się bić komfortem i ciepłem, tak inne niż dom w którym mieszkał. Przez chwilę po prostu błąkał się, szukając tej jednej osoby. W końcu usłyszał głośną muzykę z jednego z pokoi i zapukał. Muzyka niemal od razu ucichła.
Mijały sekundy a on stał wyprostowany, oczekując aż drzwi się otworzą. Usłyszał ciężkie kroki, ledwo słyszalne, znajome skrzypienie parkietu. Kilka oddechów później drzwi otworzyły się a on zapomniał co chciał powiedzieć, każda sarkastyczna uwaga wyleciała mu z głowy. Nie wiedział kto pierwszy postawił pierwszy krok, ale chwilę później trzymał ją w ramionach, pozwalając sobie na odetchnięcie z ulgą. Pozwolił swojej głowie opaść na jej ramię a ona po prostu zaśmiała się nerwowo, jakby przez łzy.
- Miło zobaczyć cię całego i zdrowego, chociaż mam ochotę cię udusić. – sapnęła na niego, mimo srogiego tonu uśmiechając się i wciągając go za rękę do pokoju.
Nie odwzajemnił uśmiechu, nie przejął się też zbytnio jej groźbą, wiedząc, że tylko żartuje. Chociaż prawdopodobnie nie do końca był to żart, z jej punktu widzenia. Była na niego wściekła, widział to. Poznał to po wyrazie jej twarzy, kiedy trzasnęła za nim drzwiami i złożyła ręce na piersi.
- Jak mogłeś nawet do nas nie podejść i nie zapytać jak się czujemy?! Wszyscy tam byliśmy, staraliśmy się obronić dobre imię Slytherinu a ty po prostu się deportowałeś, ty dupku! Pomyślałeś sobie jak się czuliśmy? Blaise’a coś opętało, rozwalał wszystko co stało mu na drodze! Każdy pomagał jak mógł, nieważne jak bardzo byliśmy ranni. A ty sobie po prostu odszedłeś, nie zamieniłeś z nami nawet jednego słowa. Nawet nie spojrzałeś na swoich przyjaciół, Draco!– zaczęła krzyczeć, gestykulować w trakcie swojego monologu.
- Daj spokój. Miałem zły czas. – odparował, pocierając skronie, kiedy siadał na pufie przy jej toaletce. Cały pokój był tak dziewczęcy, że aż śmiesznie wyglądał.
- Tak jak my wszyscy.
Spojrzał na nią, naprawdę na nią spojrzał. Zobaczył wszystkie rany, zadrapania a także wyraz jej twarzy, wszystko co tkwiło w jej oczach. Poczuł się głupio, niemal jakby znów był dzieckiem. Wiedział, że to ona zna go lepiej niż on ją. Nigdy w Hogwarcie nie byli blisko, ona trzymała się dziewcząt, a on zostawał ze swoją paczką. Mimo to wiedział, że ona znała wszystkich lepiej niż samą siebie. Obserwowała ich, nie zbyt interesując się nauką, raczej odkrywaniem wszystkich sekretów, zalet i wad jakie mieli jej znajomi. Była jedną z najbardziej błyskotliwych czarownic jakie poznał. Może nie tak mądra jak Granger, nie tak piękna jak jej siostra czy nie tak sprawna jak członkinie drużyny Quiddich’a, ale była kimś.
- Posłuchaj, nie mam dużo czasu. Muszę zaraz spotkać się z rodzicami a jutro… - urwał, marszcząc brwi. – A jutro poznam kobietę, którą poślubię, Daphne.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie będę już dłużej z wami mieszkać? – zapytał, nagle zaciekawiony, patrząc jednak nie na ojca a na matkę, gdyż wiedział, że ona powie to lepiej.
Narcyza Malfoy spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała mu coś przekazać a on momentalnie wyprostował się w fotelu. Obok niej siedział jej mąż, Lucjusz a na jej twarzy gościł delikatny wyraz obawy, jakby nie wiedziała, że nieważne co powie, jej syn zrobi to o co ona go poprosi. Kobieta westchnęła, jej rysy twarzy na moment zmieniły się raz jeszcze na typowy matczyny wyraz. Doszło do niego, że długo go nie widział.
- Wy, Draco. Postanowiliśmy, że ty i twoja przyszła żona zaczniecie swoje małżeńskie życie już we własnym domu. Będzie to prezent ślubny od nas i rodziców młodej damy. Mamy nadzieję, że spodoba wam się nasz wybór. Spędziliśmy dużo czasu szukając.
- Nadal zamierzacie utrzymywać jej nazwisko w tajemnicy? – westchnął Draco, osuwając się na oparcie fotela. Sytuacja pomału zaczynała go denerwować. Nigdy nie mógł związać się na poważnie z żadną z dziewczyn, nie to, że miał jakieś sympatie, dlatego, że jedna z nich była mu obiecana i pewnie czułby się potem dziwnie, że o tym nie wiedział.
- Wytrzymasz jeszcze jeden dzień. – odparł spokojnie jego ojciec wstając z kanapy. – A teraz, wybaczcie mi, muszę opuścić was na kilka godzin. Sprawy Ministerstwa.
Patrzyli przez chwilę jak wychodzi z salonu i usłyszeli charakterystyczny dźwięk oznaczający aportację. Narcyza poruszyła się jakby komfort kanapy nie był wystarczający, po czym podniosła się z sekundy na sekundę i zbliżyła się do syna.
- Chodź ze mną. – rzuciła a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Podążył za nią jak ślepiec. Ona poprowadziła go do ogrodu i zwolniła po chwili aby pozwolić mu na zrównanie z nią kroku. Kobieta spojrzała na białe róże, potem na jej syna. Zastanawiał się wiele razy o czym myśli, ale ona nigdy nikomu tego nie zdradzała. Wielu myślałoby, że to jego ojciec, ale właśnie ona była tą tajemniczą osobą w ich rodzinie. Małej rodzinie, która niedługo miała się powiększyć. Dzięki jego małżeństwie. Do kobiety, której nigdy nie pokocha. A ona nigdy nie pokocha niego i nawet jeśli nigdy nie marzył o poślubieniu kobiety, którą kocha to czuje ciężar na sercu, wiedząc jak będzie czuło się ich dziecko, widząc, że jego lub jej rodzice nie kochają się.
- Jutro chcę abyś pokazał się z najlepszej strony, dobrze? Znasz ją, Draco. To wszystko co ci powiem. Wierzę, że razem z twoim ojcem dobrze wybraliśmy. – usiadła na kamiennej ławce, klepiąc przestrzeń obok siebie, aby usiadł. – Jestem kobietą i wierzę, że nauczyłam się jak powinno się je traktować.
Chłopak prychnął, siadając przy matce.
- Myślałem, że w takich sytuacjach mało kogo obchodzi czy w małżeństwie kobieta jest jakkolwiek traktowana. Czyżby ojciec przypadkiem nie…
- Draco. – upomniała go surowo Narcyza, ściągając brwi. – Naprawdę tego od ciebie oczekuje i mam nadzieję, że weźmiesz to sobie do serca. To szansa na odkupienie dla nas wszystkich. I na udaną przyszłość dla ciebie. Staraj się tak jak my. Niech stanie się to dla ciebie nawet ważniejsze. Od tego zależy także przyszłość twoich dzieci, mój drogi.
Draco pokiwał głową, dołączając do matki na ławce.
Zimny wiatr wdarł się przez okno
do środka Wierzy Astronomicznej, sprawiając, że dziewczyna zmywająca krew ze
ścian zadrżała, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Była zmęczona. Ale
zmęczenie jakimś cudem sprawiało, że czuła się lepiej, zmywając ze ścian
zaschniętą krew. Nie wiedziała do kogo należała. Możliwe, że do Śmierciożercy. Lub jednego z uczniów
albo absolwentów. Mogła być kogokolwiek. Ktoś do końca życia miał pamiętać, że
bronił zamku, który niegdyś uważał za drugi dom, prawie tracąc życie. Będzie
miał szansę powiedzieć swoim dzieciom, że został zraniony w wierzy na której
mają lekcje astronomii i że walczył w słusznej sprawie.
Dziewczyna jęknęła, nieuważnie pozwalając swojemu nadgarstkowi przejechać po ostrej skale. Podniosła się z klęczek, drugą ręką chwytając za ranę. Z jej ust uciekł jęk, kiedy zabrudzona dłoń weszła w kontakt z rozcięciem w delikatnym miejscu na jej nadgarstku. Rozglądnęła się na boki, szukając swojej różdżki. Wspomniany przedmiot leżał kilka metrów dalej. Pansy westchnęła, biorąc oddech. Wzięła kilka kroków, kiedy drzwi stanęły otworem, ukazując osobę, na której towarzystwo nie miała teraz ochoty. Ciemnowłosa odwróciła się do niego plecami, marszcząc brwi.
-Co tu robisz? – warknęła, nadal trzymając się za dłoń.
-Przydzielili mnie tutaj. – odpowiedział szybko, widocznie pewny siebie. W jego głosie słychać było jak bardzo nie był zadowolony z jej widoku. Chociaż, z wzajemnością.
-Świetnie. – mruknęła dziewczyna, odwracając się w przeciwnym kierunku niż w którym leżała jej różdżka. – Jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić.
Odwróciła się do niego plecami, nie mając ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Czy czuła się winna? Nie. Wierzyła, że próbowała zrobić co było słuszne. Nie zależało jej na nim. Przyszła okazja, żeby spróbować uratować jej przyjaciół, których nie miała wielu, przed niechybną śmiercią. Wiedziała, że nie tak pragnęli umrzeć. Nie w obronie kogoś kto nic dla nich nie znaczył. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i spróbowała zignorować ból, który czuła w ręce. Wzięła się z powrotem za czyszczenie.
-Powiesz mi dlaczego to zrobiłaś?
Ona w odpowiedzi niemal słyszalnie wywróciła oczami, oglądając się na niego przez ramię. Nie poruszył się, nadal stał w miejscu, w którym widziała go niespełna minutę temu. Pansy przygryzła wargę, spuszczając głowę. Jej dziadek mówił, że zawsze powinna trzymać głowę wysoko, nawet jeśli odpowiada się akurat za własne błędy. Dlatego zaraz ją podniosła i wstała, odwracając się w jego stronę.
-Czego ode mnie oczekujesz, Potter? Że spuszczę głowę i będę prosić cię o przebaczenie? Tylko dlatego, że ja też próbowałam chronić ludzi na których mi zależy. Wybrałam inną drogę, nie żałuję tego. I możecie mnie za to wytykać palcami lub patrzeć na mnie tak jak ty teraz patrzysz na mnie, ale uważam, że nie zaszkodziło spróbować. – powiedziała stanowczym tonem, zbliżając się do niego z wysoko uniesioną głową.
Przez chwilę między nimi unosiła się cisza, jakby próbując wpełznąć do ich płuc. Pansy przyjrzała mu się uważnie. Nie zwracała na niego nigdy uwagi, ale teraz, kiedy dobrze spojrzała, wydawał się być zmęczony. Ale jednocześnie wolny. Wolny od czegoś co spoczywało na jego ramionach przez bardzo długi czas. I miała rację. Tak właśnie się czuł. Był także gotowy zacząć nowe życie. Oczywiście przed niektórymi rzeczami nie będzie mógł uciec. Niektóre rzeczy po prostu muszą się zdarzyć. Mimo to będzie starał się, aby było dobrze. Jak najlepiej. I żeby nikt więcej nie ucierpiał.
-Nie przyszedłem tu cię osądzać. Zapytałem tylko dlatego, że chciałem wiedzieć. Chociaż nie będę ukrywał, że to co zrobiłaś sprawiło, że moje uczucia wobec ciebie stały się nieco bardziej negatywne. – zmarszczył brwi. On też się jej przyglądał. Głównie ranie na jej ręce. – Potrzebujesz pomocy?
- Nie. – odparła szybko, prawdopodobnie nieco za szybko.
Harry nie wyglądał na przekonanego. Patrzyła jak powoli wyciąga różdżkę z tylnej kieszeni spodni, co było nieco nierozważne, i niechętnie pozwoliła mu wziąć ją za rękę, koniec różdżki skierowany w stronę jej rany. Przez chwilę ogarnęła ją panika i szybko wyrwała ją z uścisku. Co jeśli on wcale nie miał dobrych zamiarów? Chłopak spojrzał na nią, zdezorientowany jej reakcją. Ona przez chwilę po prostu patrzyła. Aż w końcu niepewnie oddała mu rękę.
Coś się w niej zmieniło w tamtym momencie. Prawdopodobnie w nich obojgu. Przestraszyła się tego, jej myśli zmieniały się co sekundę i nie umiała powiedzieć, czy było to złe czy dobre. Nie była pewna swoich akcji. Ponieważ to był jej wróg. To był jego wróg. Ich wspólny wróg, przez tyle długich lat. Nienawidziła go. Nienawidziła go przez tyle długich lat, że powoli ją to męczyło. Może mu zazdrościła. Tego, że on mógł coś zmienić. Lub tego, że jego matka kochała go na tyle by oddać jego za niego życie. Jej własna prawdopodobnie wolałaby ratować swoją skórę.
-Gotowe. – odchrząknął, a ona pokiwała powoli głową, mimo, że w jej głowie nadal wszystko było porozrzucane. Odsunęła się od niego i wróciła do pracy.
Dziewczyna jęknęła, nieuważnie pozwalając swojemu nadgarstkowi przejechać po ostrej skale. Podniosła się z klęczek, drugą ręką chwytając za ranę. Z jej ust uciekł jęk, kiedy zabrudzona dłoń weszła w kontakt z rozcięciem w delikatnym miejscu na jej nadgarstku. Rozglądnęła się na boki, szukając swojej różdżki. Wspomniany przedmiot leżał kilka metrów dalej. Pansy westchnęła, biorąc oddech. Wzięła kilka kroków, kiedy drzwi stanęły otworem, ukazując osobę, na której towarzystwo nie miała teraz ochoty. Ciemnowłosa odwróciła się do niego plecami, marszcząc brwi.
-Co tu robisz? – warknęła, nadal trzymając się za dłoń.
-Przydzielili mnie tutaj. – odpowiedział szybko, widocznie pewny siebie. W jego głosie słychać było jak bardzo nie był zadowolony z jej widoku. Chociaż, z wzajemnością.
-Świetnie. – mruknęła dziewczyna, odwracając się w przeciwnym kierunku niż w którym leżała jej różdżka. – Jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić.
Odwróciła się do niego plecami, nie mając ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Czy czuła się winna? Nie. Wierzyła, że próbowała zrobić co było słuszne. Nie zależało jej na nim. Przyszła okazja, żeby spróbować uratować jej przyjaciół, których nie miała wielu, przed niechybną śmiercią. Wiedziała, że nie tak pragnęli umrzeć. Nie w obronie kogoś kto nic dla nich nie znaczył. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i spróbowała zignorować ból, który czuła w ręce. Wzięła się z powrotem za czyszczenie.
-Powiesz mi dlaczego to zrobiłaś?
Ona w odpowiedzi niemal słyszalnie wywróciła oczami, oglądając się na niego przez ramię. Nie poruszył się, nadal stał w miejscu, w którym widziała go niespełna minutę temu. Pansy przygryzła wargę, spuszczając głowę. Jej dziadek mówił, że zawsze powinna trzymać głowę wysoko, nawet jeśli odpowiada się akurat za własne błędy. Dlatego zaraz ją podniosła i wstała, odwracając się w jego stronę.
-Czego ode mnie oczekujesz, Potter? Że spuszczę głowę i będę prosić cię o przebaczenie? Tylko dlatego, że ja też próbowałam chronić ludzi na których mi zależy. Wybrałam inną drogę, nie żałuję tego. I możecie mnie za to wytykać palcami lub patrzeć na mnie tak jak ty teraz patrzysz na mnie, ale uważam, że nie zaszkodziło spróbować. – powiedziała stanowczym tonem, zbliżając się do niego z wysoko uniesioną głową.
Przez chwilę między nimi unosiła się cisza, jakby próbując wpełznąć do ich płuc. Pansy przyjrzała mu się uważnie. Nie zwracała na niego nigdy uwagi, ale teraz, kiedy dobrze spojrzała, wydawał się być zmęczony. Ale jednocześnie wolny. Wolny od czegoś co spoczywało na jego ramionach przez bardzo długi czas. I miała rację. Tak właśnie się czuł. Był także gotowy zacząć nowe życie. Oczywiście przed niektórymi rzeczami nie będzie mógł uciec. Niektóre rzeczy po prostu muszą się zdarzyć. Mimo to będzie starał się, aby było dobrze. Jak najlepiej. I żeby nikt więcej nie ucierpiał.
-Nie przyszedłem tu cię osądzać. Zapytałem tylko dlatego, że chciałem wiedzieć. Chociaż nie będę ukrywał, że to co zrobiłaś sprawiło, że moje uczucia wobec ciebie stały się nieco bardziej negatywne. – zmarszczył brwi. On też się jej przyglądał. Głównie ranie na jej ręce. – Potrzebujesz pomocy?
- Nie. – odparła szybko, prawdopodobnie nieco za szybko.
Harry nie wyglądał na przekonanego. Patrzyła jak powoli wyciąga różdżkę z tylnej kieszeni spodni, co było nieco nierozważne, i niechętnie pozwoliła mu wziąć ją za rękę, koniec różdżki skierowany w stronę jej rany. Przez chwilę ogarnęła ją panika i szybko wyrwała ją z uścisku. Co jeśli on wcale nie miał dobrych zamiarów? Chłopak spojrzał na nią, zdezorientowany jej reakcją. Ona przez chwilę po prostu patrzyła. Aż w końcu niepewnie oddała mu rękę.
Coś się w niej zmieniło w tamtym momencie. Prawdopodobnie w nich obojgu. Przestraszyła się tego, jej myśli zmieniały się co sekundę i nie umiała powiedzieć, czy było to złe czy dobre. Nie była pewna swoich akcji. Ponieważ to był jej wróg. To był jego wróg. Ich wspólny wróg, przez tyle długich lat. Nienawidziła go. Nienawidziła go przez tyle długich lat, że powoli ją to męczyło. Może mu zazdrościła. Tego, że on mógł coś zmienić. Lub tego, że jego matka kochała go na tyle by oddać jego za niego życie. Jej własna prawdopodobnie wolałaby ratować swoją skórę.
-Gotowe. – odchrząknął, a ona pokiwała powoli głową, mimo, że w jej głowie nadal wszystko było porozrzucane. Odsunęła się od niego i wróciła do pracy.
Kiedy wróciła do domu, był
przerażająco cichy. Nie tak cichy jak przywykła. Zwykle słychać było jak jej
ojciec rozmawia z kimś w swoim gabinecie lub jak płomienie trzaskają w kominku
w salonie. Ale teraz wszystko wydawało się jakby każde źródło dźwięku wygasło.
Co podpowiedziało jej, że prawdopodobnie jej rodzice udali się gdzieś w
interesach. Postanowiła skorzystać z reszty wieczoru i rozpaliła ogień w
kominku. Jej ręce trzęsły się, ale nie z zimna lecz z braku sił. Jutro miał
nadejść wielki dzień. Wcześniej nie wyczekiwała go ze zbytnią ekscytacją,
głównie dlatego, że nie widziała powodu dla którego miałaby choć trochę
oczekiwać tego dnia. Miała nadzieje, że może nie będzie tak źle. W końcu
niektórzy byli szczęśliwi. Nawet w zaaranżowanych związkach.
Kilka lat temu, kiedy była jeszcze małą dziewczynką z dużymi marzeniami, śniła o wymarzonym chłopcu, który kochałby ją tak mocno jak tylko można kochać kobietę. Gdyby jej marzenia spełniły się, w przyszłości budziłaby się i zasypiała z uśmiechem na twarzy. Byłaby najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Ale, cóż, wcale nie tak niedawno dowiedziała się, że marzenia rzadko kiedy się spełniają. Nadal marzyła, zamierzała marzyć dopóki ma czas.
Dopiero, kiedy leżała w swoim łóżku, zrozumiała, że gdy jutro się obudzi, czasu już nie będzie. Pansy nie pozwoliła łzom popłynąć. Nie widziała sensu w użalaniu się nad sobą, wiedząc, że marzenia innych kobiet także zostały tak pogrzebane.
Kilka lat temu, kiedy była jeszcze małą dziewczynką z dużymi marzeniami, śniła o wymarzonym chłopcu, który kochałby ją tak mocno jak tylko można kochać kobietę. Gdyby jej marzenia spełniły się, w przyszłości budziłaby się i zasypiała z uśmiechem na twarzy. Byłaby najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Ale, cóż, wcale nie tak niedawno dowiedziała się, że marzenia rzadko kiedy się spełniają. Nadal marzyła, zamierzała marzyć dopóki ma czas.
Dopiero, kiedy leżała w swoim łóżku, zrozumiała, że gdy jutro się obudzi, czasu już nie będzie. Pansy nie pozwoliła łzom popłynąć. Nie widziała sensu w użalaniu się nad sobą, wiedząc, że marzenia innych kobiet także zostały tak pogrzebane.
-Życzę ci też żebyś była
najszczęśliwszą dziewczynką na całym świecie! – powiedział chłopczyk o niemal
białych włosach, trzymając za rączkę swoją przyjaciółkę.
Ona uśmiechnęła się w jego kierunku i powoli wyjęła swoją dłoń z jego uścisku, żeby niepewnie objąć chłopca ramionami, pozwalając jej włosom łaskotać go po twarzy.
-Będę szczęśliwa tak długo jak długo będziesz przy mnie. – odpowiedziała, poważnie jak na sześciolatkę.
Jej oczy były bystre, jakby wierzyła, że jej przyjaciel zawsze będzie przy niej.
-Zawsze będę przy tobie. – zapewnił, odsuwając się od niej z uśmiechem.
Na to wspomnienie Pansy poczuła zbierające się w jej oczach łzy, ale dzielnie walczyła z nimi, dopóki nie oddała się w objęcia Morfeusza. Śniła o lepszym świecie.
Ona uśmiechnęła się w jego kierunku i powoli wyjęła swoją dłoń z jego uścisku, żeby niepewnie objąć chłopca ramionami, pozwalając jej włosom łaskotać go po twarzy.
-Będę szczęśliwa tak długo jak długo będziesz przy mnie. – odpowiedziała, poważnie jak na sześciolatkę.
Jej oczy były bystre, jakby wierzyła, że jej przyjaciel zawsze będzie przy niej.
-Zawsze będę przy tobie. – zapewnił, odsuwając się od niej z uśmiechem.
Na to wspomnienie Pansy poczuła zbierające się w jej oczach łzy, ale dzielnie walczyła z nimi, dopóki nie oddała się w objęcia Morfeusza. Śniła o lepszym świecie.